Są miejsca, które pachną historią, luksusem i starymi drzewami. I są takie, które przy całej tej otoczce potrafią zaskoczyć czymś tak przyziemnym, jak brak światła w toalecie. Pałac Lednice, czyli pałacowy klejnot Moraw Południowych, oferują jedno i drugie – majestatyczny zamek, zachwycający park i przypomnienie, że nie wszystko złoto, co się świeci. A raczej – co nie świeci.
Od bajki do rzeczywistości – Pałac Lednice
Pałac Lednice to miejsce, które wygląda jak ilustracja z książki dla dzieci. Takiej o księżniczkach, smokach i tajemniczych ogrodach. Gdy tylko staniesz przed jego fasadą, zdobioną neogotyckimi wieżyczkami, ornamentami i detalami tak misternymi, że aż człowiek zaczyna się zastanawiać, czy nie przesadzili. Ale nie – nie przesadzili. Pałac Lednice rzeczywiście miał robić wrażenie i robi je do dziś. Zbudowany w XIX wieku jakorezydencja książąt Liechtensteinów, miał być nie tylko letnią siedzibą rodu, ale także pokazem potęgi, gustu i – nie bójmy się tego słowa – rozmachu.
I rzeczywiście, rozmach jest tu obecny wszędzie. W salach balowych z misternymi stropami rzeźbionymi w drewnie tak perfekcyjnie, że człowiek boi się oddychać, żeby czegoś nie zdmuchnąć; w szklarni przypominającej ogromny, szklany grzebień na kwiaty; w tarasach, z których rozpościera się widok na park tak rozległy, że GPS zaczyna mieć wątpliwości. A to dopiero początek.
Park w Lednicach – przygotuj się na solidny spacer
Bo dopiero w parku zaczyna się prawdziwa przygoda. To nie jest zwykły ogródek z alejkami i żywopłotem. To rozległe, romantyczne królestwo, w którym można się zgubić – i to w najlepszym tego słowa znaczeniu. Drzewa, kanały, mostki, meandrujące ścieżki, a w tle pałac wyglądający jak plan filmowy. Idealne miejsce na zdjęcia z filtrem „złota godzina” i na wewnętrzne rozważania o sensie życia. Albo przynajmniej o tym, czy warto jeszcze kupić lody przed minaretem.
Minaret w Lednicach, czyli orient w sercu Moraw
Tak, dobrze czytasz. Minaret. W Czechach. W pałacowym parku. Ma 60 metrów wysokości, 302 schodki i powstał na długo zanim orient zrobił się modny w europejskiej architekturze. Krąży legenda, że Liechtensteinowie chcieli zbudować kaplicę, ale papież im nie pozwolił, więc wznieśli… minaret. Bo czemu nie. Trzeba przyznać, że z punktu widzenia turysty to jeden z bardziej surrealistycznych momentów – spacerujesz sobie po czeskim parku, a tu nagle wyrasta wieża rodem z Bagdadu. A kiedy już wspinasz się na jej szczyt – a warto, bo widok wynagradza każde przekleństwo wypowiedziane po drodze – czujesz się jak w innym świecie. Lub przynajmniej na innej stronie przewodnika. Pałac Lednice masz, jak na dłoni.
W parku Lednice można spędzić cały dzień i nadal mieć poczucie, że czegoś się nie zobaczyło. Jest sztuczna grota – romantyczna i chłodna, idealna na upalne dni. Są mostki, które wyglądają jakby prowadziły donikąd, ale zawsze gdzieś prowadzą – czasem do altanek, czasem do ruin, a czasem do… niczego. W Lednicach nawet to ma swój urok. Można też popłynąć łódką po kanałach – to opcja dla tych, którzy nie mają ochoty maszerować do minaretu pieszo, bo park, jak wspomniałem, ma więcej hektarów niż niejedna wieś.
Ciemność, widzę ciemność – o doświadczeniu (anty)sanitarnym
Ale wróćmy na chwilę na ziemię. A raczej – do toalety. Bo żadna relacja reporterska nie byłaby kompletna bez wspomnienia o miejscu, gdzie nawet król chodzi piechotą. Otóż na terenie kompleksu znajduje się płatna toaleta. Niby nic dziwnego, piętnaście koron to nie majątek, a utrzymanie porządku kosztuje. Ale oto zaskoczenie: podczas naszej wizyty prądu nie było. Nie działało światło, nie działało suszenie rąk, nie było mydła ani papierowych ręczników. Doświadczenie z gatunku survivalowych – wejdź, zamknij się w ciemnym boksie i licz na to, że trafisz. To pierwszy raz kiedy w tej intymnej chwili przyświecała mi latarka w telefonie… Kiedy opuściłem ten przybytek, bardziej niż ulgę czułam dumę. Przetrwałem. Toaleta ta przypominała o czymś bardzo ważnym – że nawet w miejscu, gdzie wszystko wygląda jak z bajki, rzeczywistość potrafi przyjść znienacka i przywalić w czoło. Dosłownie, jeśli nie zauważysz niskich drzwi w ciemności.
Pałac w Lednicach trzeba zobaczyć
Lednice to jedno z tych miejsc, które zachwycają na wielu poziomach. Architektura, historia, natura – wszystko tu gra. Ale, jak to w Czechach, czasem dostajesz też mały kubełek zimnej wody. I dobrze. Dzięki temu cały ten cukierkowy krajobraz zyskuje odrobinę autentyczności. Bo to właśnie te drobne absurdy sprawiają, że podróże pamięta się najdłużej.
Pałac Lednice to tylko wierzchołek góry lodowej – a raczej wieżyczki na szczycie wielkiej, książęcej układanki. Cały tzw. Lednicko-Valticki Areál to obszar niemal 300 km² krajobrazu, który książęta Liechtensteinowie przez wieki przekształcali w swoje prywatne imperium romantyzmu. To taki Disneyland dla miłośników epoki oświecenia i XIX-wiecznej megalomanii. Oprócz pałacu w Lednicach znajdziemy tu także barokowy zamek w Valticach (bardziej pałac w stylu „wino i władza”). A między nimi – dosłownie rozsiane – dziesiątki budowli, altanek, łuków triumfalnych, świątyń i ruin zbudowanych specjalnie po to, by wyglądały jak stare. Jest np. Kolonáda na Reistnie, z której rozciąga się widok aż do Austrii, albo tajemniczy Apollónův chrám, czyli Świątynia Apolla, w której nie znajdziesz ani jednego boga, ale za to bardzo dużo wiatru.
To wszystko wpisane na listę UNESCO, co zresztą nie dziwi. Gdzie indziej można przejść przez romantyczny krajobraz kulturowy i zahaczyć o antyk, orient i średniowiecze, nie ruszając się z Moraw Południowych? Tylko tutaj. W miejscu, gdzie książęta projektowali pejzaż jak katalog wnętrz, a współcześni turyści gubią się z mapą w ręku i pytaniem „to gdzie ten zamek znowu?”.
Więc czy warto jechać do Lednic? Zdecydowanie tak. Ale zabierz własne mydło, czołówkę i kilka koron drobnych. Bo nigdy nie wiesz, kiedy romantyzm wyłączy światło.