Gdybyśmy mieli stworzyć obraz typowego (a więc nieistniejącego) czeskiego miasteczka, z pewnością musiałby się tam znaleźć trzy charakterystyczne punkty. Piękny rynek, wieża widokowa i… bar z sajgonkami. Wietnamczycy – to jedna z najbardziej widocznych, choć wciąż dość hermetycznych mniejszości w Republice Czeskiej. Widoczna, bo to właśnie Wietnamczycy stoją za ladą osiedlowego sklepiku, prowadzą restauracje z aromatycznym pho i bun cha, szyją, handlują i od rana do nocy organizują swoje życie w rytmie pracy. Hermetyczna, bo wciąż – mimo dziesiątek lat obecności – wielu Czechów traktuje ich jak „obcych”.
Wietnamczycy przyjeżdżają do Czechosłowacji
Jeszcze przed rokiem 1989 relacja między Czechosłowacją a Wietnamem była relacją polityczną i organizacyjną — wietnamscy studenci, praktykanci i pracownicy przyjeżdżali na długoterminowe kontrakty, stypendia i kursy techniczne w ramach współpracy państw socjalistycznych. To była migracja „z góry” — uzgodniona między rządami, nie zaś chaotyczny napływ. Dla Wietnamczyków Czechosłowacja była biletem do Europy, dla władz – tanią i lojalną siłą roboczą. Kiedy upadł mur, część wróciła do domu, część została. A potem zaczęła się nowa fala – już nie sterowana przez rządy, lecz przez rodzinne sieci, handel i nadzieję na lepsze życie.
Dziś mówi się, że w Czechach żyje około 40 tysięcy Wietnamczyków, choć niektóre szacunki są wyższe. Oficjalne liczby swoje, życie swoje. Ważniejsze od statystyk jest jednak to, że ich obecność czuć wszędzie – od Pragi po małe miasteczka, gdzie prowadzą sklepik z czeskim piwem, bułkami i… ryżowym makaronem na półce obok. Kto z nas nie kupował piwa czy chleba w „wietnamskim sklepiku”? To znak firmowy tej społeczności. Ale nie tylko – Wietnamczycy w Czechach prowadzą bary, hurtownie, zakłady fryzjerskie, firmy logistyczne. Zaczynali skromnie, dziś coraz częściej idą w stronę dużych biznesów.
Jak żyją Wietnamczycy w Czachach?
Jak im się żyje? Niełatwo, bo starsze pokolenie często wciąż zmaga się z językiem i formalnościami, a integracja bywa bolesna. Ale młodsi? Ci urodzeni już w Czechach, mówiący po czesku bez akcentu, studiujący prawo czy medycynę – to zupełnie inna historia. Oni są częścią lokalnych społeczności, a jednocześnie nie chcą rezygnować z korzeni. W domu mówi się po wietnamsku, na ulicy po czesku, a w głowie miesza się Hanoi z Pragą. Jednocześnie wielu Wietnamczyków zakłada firmy z myślą o rynku czeskim i międzynarodowym — od importerów azjatyckich produktów po gastronomię, która w ostatnich latach zdobywa uznanie szerszej publiczności. To przedsiębiorczość, która łączy pragmatyzm (jak przetrwać) z ambicją (jak się rozwijać).
Wietnamczycy w oczach części Czechów to synonim pracowitości, porządku i „niekrzykliwego” przedsiębiorstwa; w oczach innych — obcy element, który „trzyma się razem”, nie uczęszcza do czeskich stowarzyszeń, ma własne sklepy i świątynie. Pojawiają się też mniej przyjemne narracje: oskarżenia o szare strefy handlu, o nieuregulowane zatrudnienie czy konflikty dotyczące nierównej konkurencji. Te oskarżenia bywają zarówno rzeczywistą krytyką niektórych praktyk, jak i projekcją społecznego lęku przed „innym” — zwłaszcza kiedy media nagłaśniają pojedyncze przypadki. Ważne jest więc, by oddzielić sprawy systemowe (kontrole, prawo pracy) od stereotypów etnicznych. W praktyce wiele zależy od lokalnej społeczności — w mniejszych miastach relacje mogą być bardziej bezpośrednie, w stolicy zaś — anonimowe i złożone. Stereotypy są, jak zawsze, mocniejsze od doświadczeń. Ale jeśli ktoś choć raz zasiadł do parującej miski pho w małej praskiej knajpce prowadzonej przez wietnamską rodzinę, wie, że to spotkanie kultur jest raczej kulinarnym, a nie ideologicznym doświadczeniem.
SAPA – małe Hanoi w Pradze
I tu dochodzimy do miejsca, które dla wielu Czechów i turystów stało się czymś na pograniczu centrum handlowego, enklawy kulturowej i… atrakcji turystycznej. SAPA. Wietnamskie „miasteczko” na obrzeżach Pragi, powstałe na terenie dawnej fermy kurzej. Brzmi egzotycznie? I takie jest. To dziesiątki hektarów hal, stoisk, hurtowni, knajpek i świątyń. Wchodzisz tam i czujesz się, jakbyś przeniósł się do Azji – gwar, zapachy, miski makaronu parujące na plastikowych stołach, targowisko z egzotycznymi warzywami i ubraniami, buddyjskie ołtarze między stoiskami z elektroniką. Dla Wietnamczyków SAPA to dom, biznes i centrum życia. Dla Czechów – miejsce, do którego czasem jedzie się po autentyczne jedzenie. A dla turysty – alternatywna wycieczka, gdzie selfie pod ołtarzem Buddy ma większy sens niż kolejny kadr z Mostu Karola. To nie jest typowy punkt w przewodniku po Pradze, ale coraz częściej trafia na listy „ukrytych atrakcji”. I trudno się dziwić – drugiego takiego miejsca w Europie po prostu nie ma.
Wietnamska społeczność w Czechach to trochę metafora samej czeskiej transformacji. Z jednej strony ciężka praca, pragmatyzm i umiejętność radzenia sobie w każdych warunkach. Z drugiej – poczucie obcości, bariery i stereotypy, które długo jeszcze nie znikną. Ale kiedy zobaczy się dzieci Wietnamczyków na praskim placu zabaw, które kłócą się z rówieśnikami o huśtawkę po czesku, a chwilę później w domu jedzą kolację pałeczkami, widać, że to historia o nowej tożsamości.
Bo tak naprawdę pytanie nie brzmi już: „czy Wietnamczycy są w Czechach obcy?”, tylko: „jak bardzo są już częścią tego kraju i jak bardzo ten kraj zmienia się dzięki nim?”.